Wyśmienita adaptacja powieści L.P. Hartley'a, która dzięki wyrafinowanej konstrukcji czasowej przewyższa oryginał literacki po wielokroć. Leo Calston, ubogi dwunastoletni chłopiec, który na zaproszenie szkolnego kolegi spędza wakacje 1900 roku w arystokratycznej posiadłości, zmierzy się z okrucieństwem świata dorosłych. Doświadczenie wyniesione z pobytu w malowniczym majątku na zawsze zmieni jego sposób postrzegania ludzi i rzeczywistości. Przed katastrofą nie uchroni go ani jego intymny magiczny świat, ani naiwne dziecięce spojrzenie. Bohatera obserwujemy w dwóch płaszczyznach czasowych - jako niewinnego chłopca, który pełni rolę posłańca między dorosłymi postaciami dramatu, oraz jako starego, wypalonego mężczyznę powracającego do miejsca straconych złudzeń, by jeszcze raz odbyć rolę posłańca. Oszałamiające w tej opowieści są zdjęcia, stylizowane na malarstwo Constable'a, jesteśmy niemal świadkami ożywiania jego płócien, zdumiewająca jest muzyka Legranda, pełna pasji, niepokoju, okrutnego piękna, która obnaża pozorny spokój strumieni obrazów. Jest świetlista, upojna, enigmatyczna w scenach letniego rozleniwienia i mroczna, dramatyczna, kiedy bohater w chłodny, deszczowy dzień stąpa po krainie przeszłości. Teraźniejszość Lea jest cudownie chronologicznie zaburzona, jakbyśmy obserwowali historię od końca do początku. Tu także kryje się dramatyzm opowieści - jej sens i znaczenie w kontekście zdarzeń, które nastąpiły już po wyjeździe chłopca. Czy jego zabawy w magię miały jakiś związek z późniejszymi losami rodziny arystokratów, czy były tylko ornamentem dziecięcego świata lub symbolicznego czasu akcji - roku 1900?
Niewątpliwie, to jeden z tych filmów, do których wracam. Nigdy nie zapomnę tego fascynującego uczucia, kiedy niemal nieprzytomny opuszczałem kino i długo zakorzeniałem się w rzeczywistości pozaekranowej. Arcydzieło, które się nie starzeje.