Trup wisi na gałęzi, policja robi oględziny, fotograf - zdjęcia. Na miejsce przybywa prokurator i dowiaduje się, że to samobójstwo. Pierwsza scena nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię
Trup wisi na gałęzi, policja robi oględziny, fotograf - zdjęcia. Na miejsce przybywa prokurator i dowiaduje się, że to samobójstwo. Pierwsza scena nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię filmu Małgorzaty Szumowskiej "Body/Ciało" to nie tylko zapowiedź tego, co czeka nas dalej, ale przełomowy zwrot w twórczości reżyserki.
Historia opiera się na trojgu nietuzinkowych bohaterów - wspomnianym prokuratorze (Janusz Gajos), jego cierpiącej na bulimię córce Oldze (po raz pierwszy na ekranie Justyna Suwała) oraz prowadzącej jej terapię Annie (Maja Ostaszewska), która w wolnych chwilach zajmuje się pośrednictwem ze światem zmarłych. Olga cierpi z powodu ojca, który nie potrafił się nią zająć po śmierci matki, ten swoje cierpienia po stracie żony topi w alkoholu i wirze pracy. Natomiast Anna pustkę wypełnia psychofizyczną równowagą i towarzystwem niebotycznych rozmiarów psa o imieniu Fredek.
Brzmi dramatycznie i ponuro? Być może, ale nie taki dramat dołujący, jak go opisują. Szumowska opowiada przede wszystkim o samotności, zagubieniu, niezrozumieniu i pustce, którą każdy, bez względu na sytuację i przekonania, stara się wypełnić czymś, czego do końca nie rozumie, ale w głębi duszy pragnie. Wyższą siłą czuwającą nad wszystkim, która mogłaby dać odpowiedź na niezadane pytania.
Tylko w tym dramacie, cierpieniu i poszukiwaniach próżno dopatrywać się nadęcia, patosu i wzniosłych słów. Zdecydowanie więcej tu humoru, groteski i dystansu. Reżyserce udała się niesamowita sztuka, jaką jest bardzo prosta, ale bardzo precyzyjna konstrukcja bohaterów, z których działaniami, motywacjami i problemami łatwo się utożsamić, pozostając jednocześnie niejako w roli bezstronnego obserwatora, który z niemałym przymrużeniem oka spogląda na sportretowany w niesamowicie plastycznych kadrach Michała Englerta świat.
Z pozoru bezuczuciowy prokurator, który widział w życiu wszystko i któremu trudno w coś więcej uwierzyć, jego córka niewidząca nadziei i katująca swoje ciało i Anna podświadomie poszukująca bliskości to postaci zarówno przerysowane i prawdziwe, zabawne i smutnie, niedorzeczne i wiarygodne. Szumowska nie ocenia, nie ingeruje pozostając bezstronnym demiurgiem ich prawdziwej i nierealnej rzeczywistości.
Po raz pierwszy w swoim pełnometrażowym dorobku reżyserka wyzbywa się dramaturgicznego tonu, który tak bardzo ciążył w "33 scenach z życia", "Sponsoringu" czy "W imię...". Nie pompuje ekranowej atmosfery, nie nadyma jej. Wręcz przeciwnie, niemal przez cały film mruga do widza okiem, bawi się z nim, grając jednocześnie z konwencją. Mieszając elementy dramatu, horroru i spirytualnej groteski.
Ponadto w sensualny sposób dotyka metafizycznego pierwiastka krążącego wokół historii i dokonuje tego, wyzbywając się narracyjnego "kompleksu Kieślowskiego", na który cierpiał nie tylko Zanussi, ale i wielu innych polskich twórców.
Poza wspomnianymi już zdjęciami Michała Englerta, który z nawet najbanalniejszej przestrzeni czyni widok przykuwający oko, na uwagę zasługuje przede wszystkim muzyka, będąca tym właśnie duchowym pierwiastkiem wypełniającym ekran i sycącym zmysły. Niepokojąca, niekiedy niedostrzegalna, ale wciąż obecna. Fantastycznie poprowadzeni zostali również aktorzy. Zarówno debiutująca Justyna Suwała, Janusz Gajos po raz kolejny pokazujący wielką klasę, jak i Maja Ostaszewska, która stworzyła najprawdopodobniej najwybitniejszą kreację w swoim dorobku czy w końcu świetnie obsadzony drugi plan i epizody.
Zarzuty, jakoby "Body/Ciało" było filmem prześmiewczym czy w bardzo krzywym zwierciadle ukazującym polskie społeczeństwo, można zgnieść i wyrzucić do kosza. Bo owszem jest to film niezwykle polski, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak ogromną przyjemność stwierdzić, że w filmie polskim i o Polsce dostrzec można dojrzałe, uniwersalne i ujmujące kino europejskie. "Body/Ciało" to idealnie wyważona gatunkowo filmowa perełka, film dający czystą rozkosz z seansu i niepozostawiający widza z pustymi rękami. Szumowska chyba w końcu odnalazła swój język i oby przemawiała nim jak najczęściej.